Wkrótce poznaliśmy rodzeństwo pochodzące z innego województwa. Kiedy jechaliśmy na pierwsze spotkanie, byliśmy podekscytowani. Mieliśmy wiele obaw, w stosunku do nastolatki. Nie wiedzieliśmy, jak zareaguje. Czy będzie chciała adopcji? Czy będzie przeciwna? Przed spotkaniem z dziećmi rozmawialiśmy z psychologami z ośrodka adopcyjnego dzieci, aby oni mogli poznać nas i abyśmy my mogli dowiedzieć się czegoś więcej o dzieciach, ich doświadczeniach, czy rodzinie pochodzenia.
Po rozmowie z psychologami, z której tak w zasadzie nic wiele więcej się nie dowiedzieliśmy niż to, co wyczytaliśmy z dokumentacji dzieci, przeszliśmy do pokoju zabaw. Tam czekały na nas dzieci. Chłopiec w wieku prawie 5 lat i dziewczynka prawie 14-letnia.
Pierwsze wrażenie, jakie na mnie zrobili, było dobre. Chłopiec był mocno przeziębiony, ale ciągle gdzieś biegał, wyjmował zabawki z pudeł, potem je zostawiał i brał następne. W ciągu 5 minut zrobił niesamowity bałagan w pokoju, ale tak naprawdę nie bawił się w zasadzie żadną zabawką dłużej niż 3 minuty. Ciągle chciał coś innego robić i w zasadzie prawie wcale nie bawił się na siedząco, ciągle gdzieś chodził. Nawet jak na chwilę usiadł, to zaraz wstawał, jakby ta podłoga parzyła go w pupę i nie mógł usiedzieć spokojnie nawet chwili. Dużo się przy tym uśmiechał i był bardzo pogodny, w ogóle się nas nie wstydził, nie bał, w ogólne nie zrobiliśmy na nim żadnego wrażenia. Teraz, z perspektywy czasu wydaje mi się, że wtedy potraktował nas jak kolejnych dorosłych, którzy w jego życiu ciągle się zmieniali.
Dziewczynka była spokojna, małomówna, wyraźne przeciwieństwo brata, przynajmniej takie wtedy odniosłam wrażenie. Mąż od razu złapał z nią wspólny język. Dużo rozmawiali, próbowali się poznać. Ja trochę z doskoku uczestniczyłam w tych rozmowach, skupiając się głównie na młodym, ale siedziałam blisko nich, aby skorzystać z podzielności uwagi i wykazać zainteresowanie również dziewczynką. Chociaż nie było to łatwe, przy tym małym, wszechobecnym, latającym wszędzie i siejącym spustoszenie 5-letnim przeciągu.
Po spotkaniu opiekunka prawna zapytała dzieci i nas, czy chcemy się jeszcze spotkać. Wszyscy wyraziliśmy taką chęć. Na pożegnanie dziewczynka podeszła do męża i wtuliła się w niego, jakby nie chciała go już nigdy więcej wypuścić. A opiekunka prawna zapytała chłopca, czy wie, kim my jesteśmy? Wtedy byłam przekonana, że poda nasze imiona, a on nas totalnie zaskoczył. Odpowiedział: „Tak wiem. To są moi rodzice!”. Byliśmy w szoku. Przytuliliśmy go, ale im dłużej o tym myśleliśmy, tym bardziej wydawało nam się to nieprawdopodobne, że tak sam z siebie nazwał nas rodzicami, jak gdyby to było zupełnie naturalne i oczywiste. Oboje z mężem byliśmy przekonani, że pracownicy ośrodka przygotowywali chłopca do tego, z kim się pozna i pewnie ktoś mu powiedział, że pozna swoich rodziców. Jak się później okazało, tak nie było. Żaden pracownik ośrodka przed pierwszym spotkaniem dzieci z potencjalnymi rodzicami adopcyjnymi nie informuje dzieci, kim są osoby, z którymi się spotykają. Ta procedura ma chronić dzieci w przypadku, gdyby potencjalni rodzice zmienili zdanie po pierwszym spotkaniu z dziećmi.
Tak rozpoczęły się nasze wspólne spotkania, a biorąc pod uwagę fakt, że dzieci pochodzą z innego województwa, na każde spotkanie jechaliśmy w dłuższą, kilkugodzinną trasę. Spędzaliśmy z nimi kilka godzin, a później wracaliśmy do domu i do późnych godzin nocnych, wykańczaliśmy poddasze domu, gdzie miały być pokoje dzieci.